O książce bardzo ładnie, choć z politycznymi wtrętami, napisał pan Zbigniew Adamczak:
"(...) Ryszard skupił się na trzech wybranych przez siebie tematach. Pierwszy to własna rodzina – rodzice i rodzeństwo. I to naturalne, że opisał to z dużą żarliwością, a nawet z miłością. Drugim omówionym tematem były szkoła i pierwsze muzyczne fascynacje. Ryszard opisał ten czas na tyle wiernie, że wszystkie miejsca i sytuacje były dla mnie czytelne i jakby tylko przypomnieniem. A nie było nam wtedy łatwo, bo ówczesna władza nie była dla nas, szarpidrutów – jak nas wtedy pogardliwie nazywano – łaskawa. I takich osób, jak znakomity dyrektor Czarnuch, który kochał młodzież i jak nikt rozumiał jej fascynacje, nie było wielu.
Autor, opisując ten czas, przypomniał też osobę swojego brata Janusza, który ze swoją żarliwością i zaangażowaniem stworzył pierwszy klub filmowy z prawdziwego zdarzenia. A kolejne rozdziały to opis i przypomnienie historii zespołów i ludzi, którzy te zespoły tworzyli. Tu autor wykazał się niesamowitą cierpliwością i dociekliwością. Dotarł chyba do wszystkich, którzy jeszcze żyją i pamiętają tamte czasy, aby uzyskać potrzebne informacje. Zebrał też pokaźną dokumentację fotograficzną. Podstawą opisu tego czasu jest jego własna droga artystyczna od czasu szkolnych Świstaków, aż do wyjazdu do Finlandii i rozpoczęcia kolejnego etapu życia. Z Ryszardem poznałem się chyba w czasie, kiedy stworzył z kolegami zespół Jolanie i właściwie wspólnie nie graliśmy (nie licząc okazjonalnych grań, np. na studniówce mojej klasy, kiedy pracowałem jako nauczyciel i wychowawca klasy maturalnej). Ale zawsze byliśmy ze sobą w miarę blisko, bo wraz z innymi kolegami tworzyliśmy muzyczne środowisko, gdzie każdy się znał z każdym. Jest jeszcze kilka cennych słów w tej książce. To wspomnienie o osobach, bez których ten zielonogórski big-beat byłby niemożliwy. To akustycy, wśród których wymienię szczególnie mi bliskiego Piotra Banacha czy wielce dobrodusznego lutnika Mieczysława Solskiego, do którego lgnęła big-bitowa młodzież, czy Wacława Góreckiego – producenta gitarowych wzmacniaczy, które swoim wyglądem przypominały rasowe VOX-y czy Fendery, dodając stylowości i zawodowego wyglądu zespołom na scenie.
Książka ta jest pierwszym takim wydawnictwem opisującym życie grupy nastolatków, którzy ogarnięci pasją i miłością do swojej, jakże innej muzyki niż ta ówcześnie poprawna, żyli i tworzyli w tym mieście i byli częścią tego miasta. Jest jeszcze sporo białych plam z tamtego okresu zielonogórskiego big-beatu, które czekają na dokładniejszy opis – chociażby miejsca takie jak Relax, Hala Ludowa i kluby zakładowe. Proces wydawniczy tej książki miał rozpocząć się w czasie, kiedy Zielona Góra obchodziła swoje 800-700-lecie. Była to najlepsza okazja, aby pokazać też, jak wyglądało życie młodych ludzi w tym mieście w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Wydania tej książki podjęła się biblioteka wojewódzka, ale już w trakcie prac wydawniczych okazało się, że miasto nie da pieniędzy, aby to wydawnictwo sfinansować. Komentarz odnoszący się do tej decyzji ówczesnej władzy Zielonej Góry pominę, bo teraz to i tak nic nie zmieni. Ci wtedy młodzi zielonogórzanie, którzy nie przystawali do ówczesnego systemu, pomimo że są dzisiaj już emerytami, bądź odeszli z tego świata, mają dzisiaj w tym mieście swoje dzieci, a nawet wnuki. I temu kolejnemu pokoleniu zielonogórzan należy się ze strony władz miasta szacunek i pamięć o ich big-beatowych rodzicach i dziadkach.
Jednak mimo tych wszystkich trudności książka się ukazała, ponieważ Ryszard Łomski z kolegami z zespołu Jolanie – Emilem Czerniwczanem i Edmundem Witczakiem sami sfinansowali jej wydanie. Czyż to nie piękny hołd oddany rodzinnemu miastu? A billboardy wyborcze z napisem „Kocham Zieloną Górę” przy takiej postawie brzmią jakże fałszywie."
Źródła:
https://allegro.pl/oferta/ryszard-lomski-zielonogorski-big-beat-i-film-zielona-gora-bigbit-15166622346
https://prolibris.net.pl/fenomen-zielonogorskiego-ruchu-big-beatowego-ryszard-lomski-zielonogorski-big-beat-i-film/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz